poniedziałek, 13 listopada 2017

Wyjazdy, wizyty w gościach, wyjścia na miasto

Wyjazdy, wizyty i wyjścia na miasto przy mojej diecie są niejakim wyzwaniem. Oto podstawowe zasady:

  1. Zapewniam sobie jedzenie we własnym zakresie
  2. Uprzedzam gospodarzy, by nie kłopotali się przygotowaniem jedzenia dla mnie
  3. Jeśli zdarzą się nachalne pytania o dietę, odpowiadam: "Czuję się zakłopotana kiedy publicznie wzywasz mnie do opowiadania szczegółów dotyczących mojego zdrowia"

W gościach
Idąc w gości uprzedzam gospodarza, żeby nic dla mnie nie szykował. Komunikat brzmi mniej więcej tak: "Chciałabym Cię uprzedzić, że jestem na dość restrykcyjnej diecie. Nie chcę Cie kłopotać z przygotowaniem jedzenia specjalnie dla mnie, bo nie mogę jeść prawie nic normalnego. W związku z tym przyjdę ze swoją wałówką". Jeśli gospodarz bardzo chce coś dla mnie przygotować, podpowiadam mu pieczone buraki, bataty lub dynię (oczywiście dalej tłumaczę, w jakim oleju i jakie przyprawy mogą być, a jakie nie).
Mój najczęstszy zestaw w gości: surówka, ciasto, burak lub batat. Czasem skubnę na miejscu jakiegoś owoca, ale (ze względu na fruktozę) w symbolicznych ilościach.

Wyjazdy do czterech dni
Biorę ze sobą jedzenie na cały okres pobytu. Nabyłam w tym celu lodówkę turystyczną i wkłady chłodzące. Jedzenie zaczynam szykować co najmniej tydzień wcześniej i do czasu wyjazdu trzymam w zamrażalniku co tylko się da. Ważne jest, by na miejscu była możliwość skorzystania z lodówki (choć dałam radę bez lodówki np. na dwudniowej majówce).
Nie da się zaprzeczyć, że podróżowanie z 10 kg żarcia jest uciążliwe. Tym bardziej, że najczęściej podróżuję transportem publicznym. Dla ułatwienia tacham lodówkę turystyczną na kółkach od wózka na zakupy.

Dłuższe wyjazdy
Tygodniowe i dłuższe wyjazdy ograniczyłam do wizyt u znajomych i rodziny, gdzie mogę sobie gotować (o czym również uprzedzam gospodarzy - inaczej mogli zaplanować dla nas zbyt intensywny program zajęć). Pierwszego dnia wybieram się na wielkie zakupy, które powinny starczyć na cały pobyt. Jeśli gospodarz jest chętny, to pozwalam mu pomóc w przygotowywaniu posiłków. Dla skrócenia czasu przygotowania zup biorę ze sobą z domu dużo suszonej włoszczyzny (przy zakupie należy uważać na enigmatyczny składnik "przyprawy").

Jedzenie na mieście
Unikam knajp, ale zdarzają mi się sytuacje, że bardziej niezręcznie byłoby się wymigać niż pójść i jeść swoje. Zazwyczaj uprzedzam towarzyszy, a w lokalu stawiam sprawę wprost: "Czuję się zakłopotana moją prośbą, ale nie mogę jeść większości składników i chciałabym spytać, czy byłaby możliwość zjedzenia rzeczy, które ze sobą przyniosłam". Jeszcze nigdy mi nie odmówiono. W ramach rekompensaty za utracony utarg staram się zamówić coś droższego do picia (choć nie zawsze się udaje).
W niektórych miejscach udaje się dostać jakąś surówkę bez połowy składników lub koktajl.

Podróże służbowe
To jest rodzaj wyjazdu, na który nie znalazłam jeszcze dobrego rozwiązania. Chodzi o wyjazd na 2, 3 lub 4 dni, o którym człowiek dowiaduje się w przeddzień wyjazdu po południu i nie ma składników ani czasu na przygotowanie posiłków, a na miejscu nie będzie czasu ani możliwości przygotowania dań bardziej złożonych niż kanapki.
Teoretycznie rozwiązaniem mógłby być żelazny zapas podróżny w zamrażalniku, ale aby się u mnie takowy zmieścił, musiałabym kupić dodatkowe pół metra kwadratowego kuchni, żeby kupić i zmieścić w mieszkaniu osobną zamrażarkę.
 Jeśli ktoś z Czytelników zetknął się z podobnym problemem i znalazł rozwiązanie, bardzo go proszę o podzielenie się swoim sposobem w komentarzu.

Abstract: I deal here with hints for eating out. Basically, I bring my own food everywhere.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz